„Mixer” ogłasza koniec smętnego, cierpiętniczego obchodzenia
najradośniejszego święta narodowego - świata Niepodległości.
Ja, na przykład, już od lat 11 listopada przyklejam sobie
wąsika i paraduję tak kilka minut po domu. Wąsika, jak to u Polaka, bo przecież
Polaka po wąsach poznasz. Zwłaszcza, za granicą. Żeby uczcić rocznicę
odzyskania Ojczyzny bawmy się i radujmy, urządzajmy potańcówki, no
i nośmy wąsy. Nieważna jest płeć, nieważny jest wiek, nieważny nawet kolor
wąsów ani narodowość. Jesteś w Polsce noś wąsy.
Wąsy nosili Józef Piłsudski, kresowy szlachcic, zrodzony z Billewiczówny,
postać magiczna, w której, jak w soczewce, skupiają się wszystkie nasze mity.
Wielu współczesnym wydaje się, że w tym temacie w szarym mundurze strzeleckim
codziennie zmartwychwstają żywe duchy wielkiej przeszłości. Trzepoczą
husarskie skrzydła, furkoczą proporczyki spod Somosierry, a żołnierz-tułacz
uparcie dąży do celu. Zresztą sam Marszalek potrafił wywoływać
duchy. Znakomity felietonista Stanisław Cal-Mackiewicz opowiadał, że gdy
pewnego razu na bankiecie w starym zamczysku Radziwiłłów w Nieświeżu
Piłsudski przemówił „tym swoim specjalnym tonem przez wąsy” świece zaczęły
świecić na niebiesko, co - jak wiadomo - zapowiada wizytę gości z zaświatów...
Spod potężnych wąsów i nastrzępionych brwi patrzył na swój lud
surowo, ale też z pobłażaniem - trochę jak na niezbyt rozgarniętą dzieciarnię,
Zwycięski Komendant i opiekuńczy Dziadek. W cieniu jego porostów
naród czul się dziwnie bezpieczny i bardzo płakał, kiedy Go nie stało.
Notabene: Komendant uwypuklił wąsy dopiero w roku 1914, w niemieckim
kryminale w Magdeburgu, bo w Legionach służył jeszcze pod pełnym
zarostem. Niedługo potem Niemcy zwieźli go do Warszawy i, jak śpiewała
ulica, „ ni z tego, ni z owego, była Polska od pierwszego”.
Gdzieś wyczytałem też taką historię. Przed wojną, pewnie u kresu lat
30., paru niedowiarków postanowiło poddać testowi inżyniera Ossowieckiego,
sławne podówczas medium, które w stanie nadkoncentracji patrzyło
przez ściany, przepowiadało, ile wlezie, a zwłaszcza odnajdowało zagubione
przedmioty. Zaprezentowano więc Ossowieckiemu komisyjnie zapieczętowaną
rurkę z metalu, w której był papierek ze schematycznym, profilowym
wizerunkiem Marszałka; zarys maciejówki, brwi, wąsy - już. Inżynier wpadł
w trans, „odjechał” i po kwadransie, sennym głosem, zaczął mówić o Polsce
i honorze, a potem, niepewną ręką narysował wąsy, do których po chwili
domazał resztę…
Czy trzeba lepszych argumentów w sprawie „Wąs a sprawa polska"? Przecież
ustami inż. Ossowieekiego przemówiły zaziemskie moce, a głosu z góry
słuchać trzeba z najwyższą uwagą. A ten mówił jasno: komu drogi honor
i Ojczyzna, temu wąs musi leżeć na sercu. Ach, jak dobrze byłoby je widzieć
na wszystkich twarzach i ulicach, Zwłaszcza na ulicy Marszałkowskiej.